Reklama

Działkowicz

W dyskusjach na temat kształtu Warszawy często powraca kwestia usytuowanych na terenie miasta ogródków działkowych. Trwają spory, czy miasto powinno pilnować, by działki pozostały działkami, czy uznać iż to zbyt cenne tereny i sprawić, by mogli je przejmować deweloperzy. Debatuje się, czy działki to „zielone płuca” miasta, czy też relikty przeszłości, na które w nowoczesnej metropolii nie ma miejsca.

            W sporach tych umykają niekiedy sami działkowcy. Ich opinie i potrzeby. Oddajmy więc głos jednemu z nich. Pan Stanisław Hinc z Powiśla od ośmiu lat użytkuje działkę na Marymoncie na terenie dzielnicy Bielany. Ciepłą wiosną, latem oraz wczesną jesienią bywa na swej trzystumetrowej działce codziennie, w towarzystwie swojej małej, podopiecznej, suczki wabiącej się Mika. - Na działkę nie przyjeżdżam tylko wtedy, gdy jest ulewa. W deszczu i tak niewiele na działce zrobię, a podstawową robotę działkowca, czyli podlewanie załatwia za mnie wtedy Matka Natura – śmieje się pan Stanisław.

 Zazwyczaj na działce jest od dziewiątej. Około szesnastej wraca na Powiśle. Kiedyś jeździł samochodem, ale odstąpił go synowi i teraz regularnie kursuje między Powiślem a Marymontem autobusem linii 185. - Zamiłowanie do działki mam od dziecka. Pochodzę z Nowogródka na Wileńszczyźnie, gdzie rodzice mieli dom z ogrodem. Do Polski przybyłem jako dziewięciolatek w 1945 roku. Moja działka jest więc w jakimś stopniu rodzajem powrotu do tamtych czasów, z tą różnicą, że mama prowadziła duży warzywnik, a ja z warzyw mam u siebie tylko pomidory i ogórki oraz dodatkowo to, co potrzebne jest do marynowania ogórków, czyli czosnek i koper. Moim zdaniem uprawianie innych warzyw nie ma sensu. Wymagają całego mnóstwa pracy, a korzyść z tego jest żadna. Tak samo jest z truskawkami. Wielka korzyść jest natomiast z pomidorów. Proszę mi wierzyć, bo mam skalę porównawczą – pomidory wyhodowane na działce smakują naprawdę jak przed wojną. Jak przed epoką przemysłowej produkcji warzyw – mówi pan Hinc.

Na jego działce rosną także drzewa owocowe. - Mam dwie morele, dwie wiśnie i dwie jabłonie. W tym roku owoców będzie tyle, co nic. Wymroziło. Ale nie żałuję, bo przekonałem się, że to przebiega naprzemiennie – jak jednego roku jest urodzaj na owoce, to w następnym roku jest słabo. Zeszły rok był znakomity, na przykład z jednej z wiśni zebrałem 10 kg owoców, więc i tak szczęście w nieszczęściu, że mróz przyszedł w tym nieurodzajnym roku. Na działce są też owocowe krzewy – m.in. pigwa, z której pan Stanisław robi nalewkę zwaną pigwówką. Posiadanie działki to także odpoczynek od typowo miejskiego, betonowo-szklanego krajobrazu. Aby ów odpoczynek był jeszcze przyjemniejszy, pan Stanisław hoduje kwiaty (konwalie, rododendrony, azalie, peonie, róże) oraz piękny ozdobny krzew – perukowiec. Na działce stoi altanka. Jest więc gdzie odpocząć po pracy. Altanka to również „przetwórnia” ogórków – pan Stanisław tu właśnie marynuje swoje plony – oraz przechowalnia słoików.

Posiadanie psa w niczym nie przeszkadza panu Stanisławowi opiekować się zamieszkującymi działki kotami. To koty sprawiły, że pan Stanisław rozciągnął swoje bywanie na działce także na miesiące zimowe. Po prostu zjawiał się, by je dokarmić. Bo koty na działkach, zwłaszcza na takich, które jak te na Marymoncie leżą nad kanałkiem, to najlepszy i ekologiczny, nie wymagający używania żadnej trującej chemii sposób na gryzonie. Dlatego miasto uznaje warszawskie koty nie za zwierzęta bezdomne, ale za normalną część miejskiego ekosystemu i partycypuje w kosztach ich dokarmiania. Pan Stanisław co kwartał także otrzymuje od miasta „dotację” – suchą karmę i jedzenie w puszkach. Mika jest pod tym względem typowym psem – lubi poszczekać na kota lub za nim pogonić, toteż na zimowe wyprawy pan Stanisław przyjeżdża sam. Zwłaszcza, że mimo psiej odwagi Mika nie grzeszy okazałym rozmiarem, a koty bywają duże i agresywne.

Na działkach są i inne zwierzęta. Jest mnóstwo ptaków które pan Stanisław także dokarmia, a gdy któregoś dnia, w reakcji na zajadłe oszczekiwanie Miki podniósł głowę znad grządki, ujrzał idącą działkową aleją lochę z warchlakami. - Dziki na działce nie są sprzymierzeńcami i potrafią narobić szkód – twierdzi. - Ale nasze działki sąsiadują z Lasem Bielańskim, więc nic dziwnego, że zdarzają się nam i tacy goście.

Czym więc jest działka dla działkowicza? Relaksem? Miejscem, gdzie można sobie wyhodować ekologiczną żywność? A może sposobem, by mieć motywację do aktywności fizycznej? - Wszystkim po trochu – mówi pan Hinc. - Odpoczywam tu znakomicie. Pomidorki mam naprawdę doskonałe, nie wiem czy nawet na targu z tzw. zdrową żywnością da się kupić tak smaczne. Słoików z ogórkami mam co roku tyle, że jem je ja, moje dzieci, wnuki, prawnuki, znajomi i sąsiedzi. Działka to także świetne miejsce na spotkania rodzinne, przy grillu. No i oczywiście, że konieczność pielenia, podlewania, doglądania, dokarmiania kotów i robienia mnóstwa gospodarskich czynności jest dla mnie idealnym sposobem na utrzymanie fizycznej kondycji. To doskonała metoda, by nie skapcanieć przed telewizorem, co niestety grozi wielu starszym panom, zwłaszcza wdowcom, jak ja.

Pana Stanisława nieraz niepokoją medialne dyskusje o przyszłości ogródków działkowych na terenie Warszawy. Martwią go spory i kłótnie wewnątrz środowiska działkowców jak i wokół niego. Jest jednak optymistą i uważa, że działki z pewnością przetrwają. Zwłaszcza w tak zielonych dzielnicach, jak Bielany.

Rafał Dajbor

Fot. Rafał Dajbor

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do